DLACZEGO LUBIĘ ŚWIĘTO ZMARŁYCH
1. ŻYCIE POZAGROBOWE
Nie ma na świecie takiej religii, której wyznawcy nie wierzyliby w życie pozagrobowe i w możliwość obcowania żywych i umarłych. Już nasi słowiańscy przodkowie wierzyli w życie po śmierci człowieka i tajemniczy świat zmarłych, rządzący się własnymi prawami. Wierzyli przede wszystkim w nadludzką wiedzę i moc zmarłych, a także w to, że mogą oni wpływać na losy żyjących ludzi. Wierzyli wreszcie, że w pewnych porach roku duchy zmarłych mają opuszczać zaświaty i niewidzialne przebywać wśród żywych albo przychodzić do nich w czasie snu.
W ten sposób, jeszcze w pierwszym tysiącleciu chrześcijaństwa utrwaliła się tradycja obchodów Święta Zmarłych, które po wielu zmianach terminów ustalono na okres przyjścia jesieni. Jesień jest bowiem czasem refleksji nie tylko nad umieraniem, ale i nad oczekiwaniem nowego życia, nad więzią, jaka łączy świat doczesny ze światem zmarłych.
2. ZNICZE
Jest wieczór, idę sobie uliczką na wrocławskim cmentarzu grabiszyńskim, dookoła tłumy ludzi. Część przygnieciona problemami, część w pośpiechu, żeby tylko spełnić swój „chrześcijański obowiązek”, inni zamyśleni… W koło panują emocje bardzo różne, ale to co widać przede wszystkim to łunę od zniczy, które układane są naprzeciwko cmentarnej kaplicy. Światło bijące z tych zniczy rozświetla mrok, rzuca łunę na kaplicę i stojące wokół twarze. Jest coś hipnotyzującego w tych zniczach świecących w mroku i tej tradycji znanej dobrze tylko w tej części Europy.
Skąd się wzięło palenie zniczy?
Otóż wierzono, że gdy je zapalamy to dusze zmarłych przenikają do świata żywych. Celem obrzędu było przywoływanie zmarłych, by ukoić ich cierpienie i zaspokoić podstawowe potrzeby. Rozpalano ogniska na cmentarzach i rozstajach dróg, by wskazać im właściwą drogę.
Czyż nie jest to piękne?
W dzisiejszych czasach przepełnionych światłem z elektryczności w naszych domostwach jesteśmy do niego przyzwyczajeni. Lampy samochodów, rażące telefony, telewizory to dla nas norma. Wszędzie otulamy się światłem, żeby tylko nie czuć dyskomfortu mroku. Otaczamy się światłem, bo tak bardzo boimy się ciemności.
Bo ciemność to śmierć.
3. OSWOJENIE Z CIEMNOŚCIĄ
Jako dziecko miałem wiele koszmarów.
Zdarzało się, że koszmary miałem tak wielkie, że nie byłem w stanie przejść z mojego pokoju do łazienki. Zdawało mi się, że w ciemności czyhają potwory, które mi zagrażają, która mnie zaraz napadną. Wynikało to też z przerażających realistycznych snów, których wtedy miałem mnóstwo.
Któregoś dnia powiedziałem temu dość i zacząłem się z tą ciemnością oswajać. Zaczęło się od świadomego śnienia (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to tak się nazywa), czyli wybudzania podczas snu i kontroli jego przebiegu. W późniejszych latach oswoiłem się z chodzeniem w nocy po mieście co doprowadziło nawet do sytuacji, że z przyjemnością wracałem z imprez późną nocą, żeby móc sobie pochodzić po opustoszałym mieście.
Zabrzmię jak straszny dziwak, ale uwielbiałem te powroty często bardziej od samych imprez, szczególnie jak jeszcze mogłem puścić sobie jakąś przyjemną nutkę w słuchawkach. Sprawiło to nawet w pewnym momencie, że stałem się znany z „moich angielskich wyjść” w trakcie spotkań na mieście .
Kolejnym krokiem „oswajania” było mieszkanie w domku na wsi pod Obornikami Śląskimi, gdzie jak tylko zapadał zmrok to wszystko otaczała ciemność jak całun. Jedynym światłem było światło w oknie, a dookoła mrok. Później zacząłem się odważać i wychodzić późnym wieczorem z psem na spacery do lasu, a nawet w nim nocować. Uwierzcie mi, że nie ma nic piękniejszego niż droga w lesie oświetlona księżycem w pełni…
…No właśnie…
mogę mówić tak lekko o ciemności, bo widziałem światło. Widziałem Księżyc, a jak nie widziałem to wiedziałem, że w każdej chwili mogę włączyć latarkę, a w najgorszym wypadku…przecież po nocy wstaje dzień
Żeby określić coś ciemnością to musimy też określić coś światłem.
Gdybyśmy żyli cały czas w ciemności to byśmy nie nazywali tego ciemnością, bo to byłby dla nas punkt stały; analogicznie, żeby nazwać coś dniem, musimy znać noc. Jakby dzień był cały czas i się nie zmieniał to byśmy nawet mu nie nadali nazwy…. No bo po co…
… podobnie z życiem – gdybyśmy żyli cały czas to byśmy nawet nie wiedzieli, że żyjemy (dosłownie).
Dzięki temu, że umieramy wiemy, że żyjemy.
4. CIEMNOŚĆ – JASNOŚĆ; ŚMIERĆ – ŻYCIE; YIN-YANG
Rodzimy się, wzrastamy, umieramy.
Kiedy umieramy? Według nauki w wieku około 25 lat – wtedy właśnie dobiega końca pełna dorosłość, łącznie z rozwojem układu nerwowego. Potem wszystko idzie w dół dla ludzkiego ciała.
Mi, osobiście bliższe jest stwierdzenie, który kiedyś usłyszałem i zdaje się, że jest mocno zakorzenione w buddyzmie, że w momencie przyjścia na świat zaczynamy umierać.
„Zaczynasz umierać w momencie, kiedy się rodzisz. I nie ma na to rady. Odtąd już całe życie to przekładanie talii ze śmiercią. Dlatego nie przejmuj się.” Ian Fleming, Żyj i pozwól umrzeć
5. OSWOJENIE ZE ŚMIERCIĄ
Ostatnio byłem na wyjeździe medytacyjnym w Dziadowicach (vipassana) podczas którego wielokrotnie w trakcie dnia medytowałem. W trakcie tych „posiedzeń” jednym z tematów przewodnich była walka z bólem. A raczej oswajanie się z nim. Momentem przełomowym w rozumieniu jak poradzić sobie z bólem była sytuacja, gdy zdałem sobie sprawę, że gdybym nie miał doświadczenia, że ból może być informacją, że coś jest „nie tak” z moim ciałem to być może niekoniecznie traktowałbym go jako coś tak bardzo nieprzyjemnego. No bo przecież moje pierwsze doświadczenie z bólem było pewnie jak się wywróciłem albo jak się rozciąłem itp. i zobaczyłem reakcję emocjonalą moich rodziców.
Wtedy (jak byłem mały) zacząłem kojarzyć już, że bol jest zły i zacząłem kojarzyć z nim tylko złe emocje. A co gdybyśmy nie mieli aż takiej reakcji emocjonalnej na ból? Oczywiście fizjologicznie ból jest po coś – po to, żeby nas przed czymś ostrzec albo zaalarmować nasze ciało, że coś jest nie tak. Jednak nie musimy wcale z tym wiązać takiego pokładu naszych emocji… możemy po prostu przyjąć do wiadomości, że jest i coś prawdopodobnie oznacza
Podobnie jest ze śmiercią.
Wyobraź sobie sytuacje, że od dzieciństwa jesteś zabierany na pogrzeby. Ty jesteś mały/ mała, nie rozumiesz do końca śmierci, nie zastanawiasz się nawet nad życiem… po prostu ktoś w pewnym momencie z Twojego dalszego otoczenia znika. Siadają z Tobą rodzice i tłumaczą – „widzisz kochanie, jest taki naturalny cykl, w którym się rzeczy pojawiają i znikają, ale nigdy nie znikają całkowicie. Drzewo powstaje z nasiona, wzrasta a następnie zaczyna umierać, staje się siedliskiem różnych grzybów aż w końcu staje się glebą i powstają z niego kolejne rośliny. Podobnie ze zwierzętami i ludźmi – wszystko jest cyklem narodzin i śmierci. Gdy się rodzimy to zaczynamy umierać, gdy umieramy to pojawia się kolejne życie… wiesz… „Król Lew” i te sprawy
Czy jakbyś od młodości nasiąkał/nasiąkała wizją, że śmierć to nie jest nic złego, że to naturalny proces… że bez śmierci byśmy nie potrafili żyć, to nie inaczej byś się patrzył/patrzyła teraz na świat?
Moim zdaniem oswojenie się ze śmiercią, ciemnością, samotnością, ciszą i nieznanym jest kluczowe, żeby dobrze przeżyć życie.
Czy nie byłoby lepiej dla dzieci, gdyby słuchały tego zamiast opowieści o tym, że jak będziesz dobry to pójdziesz do Nieba a jak zły to do Piekła? No bo skąd ja mam niby wiedzieć, że byłem wystarczająco dobry żeby trafić do Nieba… trochę w życiu przeskrobałem to może będzie nie wystarczająco dużo „punktów” i się nie uda… boję się… i ten strach później jest przez całe życie. Strach przed śmiercią, ciemnością, samotnością, ciszą i nieznanym.
Strach paraliżuje i zabija…
6. MÓWCA UMARŁYCH
Kiedyś chodziłem do kościoła, na pogrzeby i lubiłem te ceremonie. Miały dla mnie pewne znaczenie. Im stałem się starszy tym zaczęło mi wielu rzeczy brakować, a tym czego brakowało mi w kontekście śmierci to rozmowy o umarłym.
Klasycznie pogrzeb wygląda tak, że spotykamy się w kaplicy, ksiądz mówi kilka pochlebnych słów o umarłym (jeżeli się przygotuje ) a następnie przechodzi to robienia obrządku, mszy, co później jest jeszcze kontynuowane nad grobem.
Niestety nie poruszane są podczas pogrzebów najważniejsza zagadnienia, czyl:
jakie jest znaczenie śmierci -> po co ona jest
i przede wszystkim jakie wnioski wyciągnąć ze śmierci tej osoby.
O znaczeniu śmierci już się rozpisywałem wcześniej, więc nie będę tutaj o tym pisał i przejdę od razu do meritum – wniosków ze śmierci danej osoby.
Myślę, że dla większości nie będzie wielkim zaskoczeniem, jeżeli powiem, że my jako ludzie … uczymy się na błędach. Zazwyczaj, jeżeli się uczymy tylko na błędach swoich to… może długo potrwać zanim zmądrzejemy. Żeby ten proces przyspieszyć… bo przecież ŻYCIE MAMY TYLKO JEDNO (to którego jesteśmy świadomi w każdym razie) możemy:
Doświadczać świata bardzo szybko i bardzo intensywnie i popełniać masę błędów na których (jeżeli nie zginiemy ) to się nauczymy
Czytać i oglądać biografie, żeby zobaczyć jakie inni ludzie popełnili błędy, żeby ich nie popełniać
Rozmawiać z ludźmi i słuchać ich doświadczeń
… no i słuchać „z pierwszej ręki” o tym jak wyglądało życie znanej Ci osoby podczas pogrzebu, żeby na tej podstawie się „nauczyć”
W najlepszej wersji na pogrzebie jest tak, że jak umrze powiedzmy Zdzisiek to ksiądz i później wszyscy w trakcie stypy mówią jaki to Zdzisiek był super, do rany przyłóż, fantastyczny mąż, przyjaciel, szef, kochanek…
No, ale nikt nie mówi ,że umarł w wieku 57 lat…
… bo miał marskość wątroby…
…. Bo Był gruby…
…. I Był chamem…
… i lubił się napić i poprzeklinać…
… ale też miał dobre serce i pamiętam jak kiedyś uratował psa i chodził do kościoła co niedziele
Do czego zmierzam?
Że żeby ta opowieść o zmarłym miała wartość dla innych to powinna być szczera. I ta myśl przyszła do mnie jak czytałem „Mówcę umarłych” Orsona Scota Card’a (science fiction) gdzie główny bohater pełni zawód właśnie tytułowego Mówcy Umarłych. Mówca Umarłych to osoba, która może być wynajęta przez bliskich zmarłej osoby, żeby zrobić swego rodzaju dochodzenie na temat tej osoby i po paru miesiącach spotkać się ze wszystkimi zainteresowanymi, żeby opowiedzieć im prawdziwą historię o zmarłym – kim on naprawdę był. Jakie były jego grzeszki, występki a jakimi rzeczami się wsławił, o czym nikt nie wiedział.
Mi, osobie, która uwielbia stand up’y i tzw. „roasty” ten pomysł strasznie przypadł do gustu. Ja bym na swoim pogrzebie tak chciał – żeby ktoś opowiedział zarówno o moich dobrych jak i złych uczynkach. Jakieś to dla mnie wydaje się na maxa oczyszczające… ale to pewnie znowu kolejne moje dziwactwo.
Osobiście, uważam, że taki przekaz niesie niesamowitą lekcję dydaktyczną dla kolejnych pokoleń. I moim skromnym zdaniem mogłoby być fundamentem do tego, żeby ludzkość wzrastała – ucząc się właśnie na tych błędach i co najważniejsze…
… żeby podczas tych historii ludzie zrozumieli, że wszyscy są ludźmi, że każdy się z czymś zmaga, nie ma świętych i ideałów.
I to jest piękne.
7. NAPĘDZAJĄCY STRACH
Przy temacie śmierci i strachu przed nią warto również pokazać drugą stronę medalu. A tą drugą stroną medalu są „herosi” których znamy z ekranów telewizorów, komputerów i smartfonów, czyli sportowcy i sportowcy ekstremalni, którzy za nic mają sobie śmierć, którzy żyją pełnią życia, nie boją się śmierci itp.
Na pierwszy rzut oka, bez większego zagłębiania się w temat obraz takiej osoby to właśnie obraz człowieka, który jest pogodzony ze śmiercią, wie czym jest śmierć, czym jest życie i dzięki temu korzysta w pełni życia…. Ale…. Nie do końca.
Sportowiec ekstremalny (czego nauczyła mnie też moja kochana medycyna chińska) to jest kolejne ekstremum. Na drugim biegunie mamy osobę, która się wszystkiego boi – za ta nikt nie przepada. „Ekstremowcom” za to stawiamy pomniki…, ale przykro mi, że to powiem, oni często też są patologią
Ból, śmierć zostały stworzone po coś – to jest granica. Ból to granica, która mówi – robisz sobie krzywdę, możesz mieć problemy zdrowotne przez to, uważaj… jeżeli przegniesz to będzie Śmierć. Sportowców ekstremalnych w większości nakręca adrenalina, hormon produkowany w nadnerczach (nerki – strach – smierć – kolor czarny… przypaaaaadeeeek) – są jej nałogowcami. Dlatego w większości przypadków jak to na nałogowców przystaje – umierają, bo cały czas testują granicę między życiem a śmiercią.
Wydaje się, że najzdrowszym rozwiązaniem jest badanie swoich limitów i dobry ogląd sytuacji. Nieżywienie się strachem podczas takiego wyczynu a żywieniem się życiem, które czujemy w środku.
Tak mi się przynajmniej w teorii wydaje
8. SMIERĆ PRZEDWCZESNA
Na koniec tylko napiszę, że o śmierci można mówić i pisać w sposób zdystansowany, dopóki nie zazna się śmierci najbliższej osoby, która była Twoim całym Światem. W moim dotychczasowym życiu doświadczyłem śmierci siostry (ale byłem bardzo mały), wujka, dziadka, dwóch babci i psa… do tej pory radziłem sobie ze śmiercią dosyć dobrze. Wydaje mi się, że to przez to oswajanie się z ciemnością
Prawda jest taka, że śmierć ukochanej partnerki, partnera, dziecka, rodzica czy może nawet zwierzaka może zburzyć nawet stabilnie zbudowaną budowlę. No bo niby się przygotowujemy przez całe życie, żeby z tą śmiercią się oswajać, jednak efektem ubocznym może też być stan, w którym nabieramy dystansu do otoczenia, najbliższych. No bo jak nabierzemy dystansu to łatwiej się pogodzić z tym jak odejdą – nawet w sposób zaskakująco nagły. Jednak w relacjach między rodzicem a dzieckiem czy partnerami ta więź, żeby była prawdziwa to potrafi być bardzo mocna – nie da się jej do końca kontrolować. Kiedy „otwieramy w pełni serce” na daną osobę podejmujemy ryzyko. Ryzyko, że przedwczesna śmierć osoby, z którą byliśmy tak blisko może zmienić całe nasze życie – i to jest strach, który jest zakorzeniony w wielu sercach.
Na taką przedwczesną, nagłą śmierć najbliższej nam osoby moim zdaniem nie jesteśmy w stanie się nigdy wystarczająco przygotować.
9. NIE MA ŻYCIA BEZ ŚMIERCI
Podsumowując, chciałbym, żeby ludzie odczarowali sobie śmierć. Przestali się jej bać a bardziej patrzyli na nią jako na potencjał, tak jak potencjałem są traumy. To nie ma dołować – to ma nas pchać do przodu. Fajnie jest rozmawiać czasami o śmierci, pójść na wieczorny spacer do lasu, porozmawiać szczerze o zmarłych, a może nawet jak cyganie… zrobić sobie ucztę na grobie zmarłego? (żarcik )
Miłego święta zmarłych i ciekawych rozmów nad grobami!!
Michał
Michał Iwanicki PT, MMed akupunktura, osteopatia. Droga Środka
Know the white, But keep the black, LAO TZU “TAO TE CHING”
p.s. za błędy w pisowni czy skróty myślowe przepraszam. Post powstał spontanicznie po pracy. Dopiero się rozkręcam;)